Czuje sie okropnie. Slowa, ktore przychodza mi do glowy to rzygac, pieprzyc..to wszystko, huj, gowno, dupa. Czuje sie wypluta. Cos zlego sie dzieje. Czuje, ze myslenie zagrzalo mi zlacza w glowie. Nie chce zwariowac. Nie chce byc jakas otepiala. Nie chce sie sie cofnac do stadium 5-latka. Co sie ze mna dzieje, nie jestem soba lub moze wlasnie jestem...brak slow
Czy mozliwe jest cos wiecej niz szukanie siebie? Kazdy szuka swojego dobra, szczescia, swojej drugiej trzeciej, czwartej polowki. Swojego miejsca na ziemi. Swojego kawalka podlogi. Z jednej strony to w porzadku, ale nie gdy patrze na to zzewnatrz. Przeciez chce, zeby ktos mnie widzial, znal. A on szuka i widzi tylko siebie i we mnie widzi to co uznaje za siebie, co mu do niego pasuje. Chce, zeby ktos kochal mnie wlasnie, a nie, zeby dzieki mnie jedynie czul sie szczesliwy, bez mojego czasem w tym udzialu, jedynie niezaprzeczania, niewzbudzania watpliwosci w obrazie w jakim sie kocha. No wlasnie ! SIE...bie kocha. Nie, ja nie chce tez, zeby ktos kochal tylko mnie. Wlasnie tu jest problem...Z reszta nie burze ludziom ich wyobrazen, ale czuje sie samotna w tym tlumie ludzi, ktory widzi mnie w kawalkach, na wyrywki i to czasem bardzo humorzaste wyrywki. A ktos? KTOS? tez nie bedzie mnie widzial zawsze. Raz, ze nie zawsze jest przy mnie, dwa, ze on tez istnieje i siebie widziec tez musi, chce, potrzebuje. Ale...mozna zyc tym, ze jest ktos taki, kto zawsze kiedy moze potrafi na mnie spojrzec, serio zapytac sie, o co chodzi i czekac na wlasciwa (czyli prawdziwa) odpowiedz. Tylko jak bardzo boli moment, gdy ufalas, ze ten ktos gdy tylko moze jest, gdy mogl, ale powiedzial, ze nie moze, gdy mogl, ale nie chcial, gdy mogl, ale jego rozterki zaslonily mu swiat, gdy wreszcie on staje sie dla siebie wazniejszy. ja musze sie zmienic. :/// musze byc tymi chwilami, w ktorych on jest, by uniknac niebytu. Jak latwo wtedy o wykorzystanie. Oczywiscie z wlasnej winy, checi, wlasnego widzimisie pragnienia milosci, obecnosci. Sa ludzie, ktorzy ufaja w to co mowie. Tacy uczyli mnie mowienia prawdy. Ale do prawdy czasem samemu trudno dojsc. Samemu sie oklamujesz. Co nie znaczy, ze najlepszym wyjsciem jest chwytanie sie schematu. Schemat to schemat. To obraz, ktory musi zaistniec w zyciu, zeby rzeczywiscie istnial. Jesli nie istnieje, nie jest prawda (to ma swoja zla i dobra strone). Logicznie myslac nie ma czlowieka, ktory kochalby tylko mnie. A jesli bylby, to czym bylaby jego milosc? Pelnym odnalezieniem siebie? Jesli jest czlowiekiem tak. Z tego wszystkiego wylania sie postac idea Boga, albo czegokolwiek innego, cos poza czlowiekiem. Pustka? swia? przyroda? hobby? wszechogarniajaca milosc? Czy mozliwe bysmy widzieli drugiego czlowieka serio? jest taki chyba zakonnik Merthon, mowi, ze gdybysmy widzieli siebie nawzajem tak jak istniejemy w rzeczywistosci padalibysmy przed soba na kolana.
.....................................................................................................................Jestem sama. Bardzo sama troche sama. Boje sie do tego przyznac...czy przestane istniec? czy przestane miec wartosc? ok nie wazne. jestem sama i w pewnym sensie tego chcialam. Chcialam byc pojedyncza osoba. Osobna istota, nie jakims kawalkiem masy, nie jakas etykietka kogos. Jestem wiec sama troche z wyboru, a troche z braku checi do zycia? braku umiejetnosci... kochania? nie wiem, zycia? Nie chce sie tu zatopic, nie chce spasc zbyt daleko. Ide do psych. Ale nie chce, zeby to byla kolejna jalowa rozmowa z sama soba;