Boje sie. Przedewszytkim siebie i innych. I jutra. Nie boje sie spac. Specjalnie pozwalam sobie nie spac do pozna, by rano miec blachy, ale jakze logiczny powod, ze nie chce mi sie patrzec na swiat. Blachy lepszy od prawdziwego. Taki prosty i plytki. Po prostu gadalam do 4 rano z kims wiec, nie udalo mi sie dobrze wstac. Kolezanke z boku, zza sciany moge olewac. Jest jakas glupia, pokazuje, ze boi sie mnie i chce byc mila, tyle, ze ja nienawidze jej glupoty. Tak na prawde wie, ze w bezposredniej walce pokonalaby mnie w gatce i zagluszyla wszystko, 1. z powodu jezyka 2. z powodu jej charakteru walczacego o swoja racje, nawet przy jej braku. Nie potrafie ludzi krytykowac, tak, zeby nie bylo im przykro, dlatego tego nie robie (za czesto). Dlatego rozmowy nie ma. I jej to nie pasuje moze, bo moze chcialaby, zeby caly swiat ja kochal, uwielbial.
Mam dziwny podzial na kiedys i teraz. Tak jakby wszystkie szanse na zycie przeszly mi kolo nosa, tak jakbym przepuscila, nie skorzystala z tego co dawal mi los no i teraz zostaje mi tylko to na co zasluguje. Kiedys i teraz podzielilo mnie na dwie osoby; Te obecna, niezdolna do niczego i te poprzednia z pelnymi nadziejami na wiele. Ze skrajnosci w skrajnosc...a przedewszystkim apatia, znuzenie, lenistwo, obojetnosc na wiele rzeczy, czasem aktywna tepa agresja..