Czy mozliwe jest cos wiecej niz szukanie siebie? Kazdy szuka swojego dobra, szczescia, swojej drugiej trzeciej, czwartej polowki. Swojego miejsca na ziemi. Swojego kawalka podlogi. Z jednej strony to w porzadku, ale nie gdy patrze na to zzewnatrz. Przeciez chce, zeby ktos mnie widzial, znal. A on szuka i widzi tylko siebie i we mnie widzi to co uznaje za siebie, co mu do niego pasuje. Chce, zeby ktos kochal mnie wlasnie, a nie, zeby dzieki mnie jedynie czul sie szczesliwy, bez mojego czasem w tym udzialu, jedynie niezaprzeczania, niewzbudzania watpliwosci w obrazie w jakim sie kocha. No wlasnie ! SIE...bie kocha. Nie, ja nie chce tez, zeby ktos kochal tylko mnie. Wlasnie tu jest problem...Z reszta nie burze ludziom ich wyobrazen, ale czuje sie samotna w tym tlumie ludzi, ktory widzi mnie w kawalkach, na wyrywki i to czasem bardzo humorzaste wyrywki. A ktos? KTOS? tez nie bedzie mnie widzial zawsze. Raz, ze nie zawsze jest przy mnie, dwa, ze on tez istnieje i siebie widziec tez musi, chce, potrzebuje. Ale...mozna zyc tym, ze jest ktos taki, kto zawsze kiedy moze potrafi na mnie spojrzec, serio zapytac sie, o co chodzi i czekac na wlasciwa (czyli prawdziwa) odpowiedz. Tylko jak bardzo boli moment, gdy ufalas, ze ten ktos gdy tylko moze jest, gdy mogl, ale powiedzial, ze nie moze, gdy mogl, ale nie chcial, gdy mogl, ale jego rozterki zaslonily mu swiat, gdy wreszcie on staje sie dla siebie wazniejszy. ja musze sie zmienic. :/// musze byc tymi chwilami, w ktorych on jest, by uniknac niebytu. Jak latwo wtedy o wykorzystanie. Oczywiscie z wlasnej winy, checi, wlasnego widzimisie pragnienia milosci, obecnosci. Sa ludzie, ktorzy ufaja w to co mowie. Tacy uczyli mnie mowienia prawdy. Ale do prawdy czasem samemu trudno dojsc. Samemu sie oklamujesz. Co nie znaczy, ze najlepszym wyjsciem jest chwytanie sie schematu. Schemat to schemat. To obraz, ktory musi zaistniec w zyciu, zeby rzeczywiscie istnial. Jesli nie istnieje, nie jest prawda (to ma swoja zla i dobra strone). Logicznie myslac nie ma czlowieka, ktory kochalby tylko mnie. A jesli bylby, to czym bylaby jego milosc? Pelnym odnalezieniem siebie? Jesli jest czlowiekiem tak. Z tego wszystkiego wylania sie postac idea Boga, albo czegokolwiek innego, cos poza czlowiekiem. Pustka? swia? przyroda? hobby? wszechogarniajaca milosc?
Mlodosc , dziecinstwo jest spoko pod pewnym wzgledem; Widze ludzi starszych ode mnie. Widze ich zycie w punkcie dobijania do przystani i moge sie (to co moze jest okropne) uczyc na ich bledach; Widze wtedy slusznosc lub nieslusznosc pewnych decyzji, wyborow. Moja cala madrosc opierala sie na ich bledach lub dobrych wyborach. Uczylam sie na ich porazkach i mialam swiadomosc, ze ja mam nowa (najnowsza z mozliwch) szanse, by nie popelnic tych samych bledow. Co wazne? dojsc do ich esensji i przyczyny. By nie uczyc sie powierzchownie. Ale tak jest jesli wokol sa dorosli. Jesli stajesz twarza w twarz z kims w podobnym wieku rzeczy staja sie wzgledne. Trudno wyczuc bledy u siebie aaaaaa jak cholernie trudno uczyc sie na swoich bledach, jesli masz swiadomosc pragnienia.
Rozprzestrzenianie wlasnego jaaaaaa....Czy istnieje cos innego w zyciu jak szukanie siebie? Siebie w tym, w tamtym, siebie w innym. Tu przy sobie tego nie znajdujesz wiec idziesz ku innym, moze paradoksalnie u innego znajde siebie, kawalek siebie. Z kawalkow zbiore calosc moze? Jakas calosc, jedna calosc, na chwile? Czasem sie wydaje , ale znow ucieka, (bialy krolik?)
...................................................................................................................................Juz wyczowam klamstwa ktore sobie nawtykalam.
Wlocze sie po tym swiecie bez celu. To co przepelnia kazdy dzien to fantazje na jawie, jakies udawanie zycia. Myslalam sobie kiedys, ze lubie jazde pociagiem; Dlaczego? "zadaje sobie znowu to niezreczne pytanie" Bo chyba wydawalo mi sie, wtedy, ze mam jakis cel w zyciu. przez te godzine dwie mam cel; Prosty i oznaczony. W tej chwili miedzy 20:31 a 21:54 mozesz byc kim chcesz, bo wszystko moze byc klamstwem. Nie ufajmy pociagowym znajomym. Raz nie chcac wrocic zbyt wczesnie do domu rodziny, u ktorej opiekowalam (?) sie dziecmi wsiadlam do RERa (metra) i moglam tak jechac do konca zycia. nie czuje sie dobrze... ciagle, zyje na czyjas odpowiedzialnosc... pod jakims pretekstem , ze musze i ze ktos mi kazal. Jak ja tego nienawidzilam u mojego ojca. Wiem co to znaczy; To znaczy, ze nie ma cie w pewnych czesciach zycia. Po prostu nie istniejesz jako indywidualny czlowiek, a jedynie jako przedluzenie czyjejs reki, powtorzenie czyich slow, brak osoby. Brak. Snuje sie i nawet w tej chwili cos troche od kogos podkradlam, inspiracja czy udawanie, nie wiem jak to jest gdzie jest granica......nigdy nie wiem co jest moje. Gdzie koncze sie ja gdzie zaczyna ktos inny. Moze dlatego czasem wpadam na ludzi. Jak czesto zycie sie moje, dzialanie, mowienie, dzieje sie pod czyjas ochrona. Wymyslam sobie w glowie, ze ten ktos zapewnia mi ochrone, ze jakby co to moge mu zaufac, sie do niego zwrocic , usmiechnac itd Wymyslam sobie taki schemat i na jego podstawie zyje. Albo zyje na podstawie tego, ze jestem przekonana o jakis myslach innych. Np, " ze poprzednie doswiadczenia zyciowe sa widoczne i ktos je docenia" i inne bzdury. Cos co podtrzymuje mnie przy dzialaniu, a co nie jest czesto prawda (nie wiem co kto mysli) lub co jest prawda, ale nie w taki sposob, jakbym tego chciala....;